4 lipca 2011

Rozdział I cz. 2

Lotnisko w Islamabadzie, stolicy Pakistanu, wyglądało podobnie, jak londyńskie Heathrow. Różniło się tylko osobami, które tam spacerowały, czekały na swój lot lub oczekiwały przylotu kogoś bliskiego. Kobiety, ubrane od stóp do głów w przewiewne szaty – jak się później dowiedział Piotr, taki strój nazywano„hidżab”. Ubrania były różnego koloru, jednak przeważała czerń, granat i ciemna zieleń. Zgodnie ze słowami Waseema, żadna z nich nie była sama. Towarzyszył im zawsze jakiś mężczyzna. Mężczyźni, pewnie z uwagi na gorący klimat w Pakistanie, mieli na sobie zwykle jasne, szerokie spodnie z cienkiego materiału i taką samą koszulę. Piotr, siedząc samotnie na ławce przed budynkiem lotniska i obserwując przechodzących obok niego ludzi, nie zauważył wielu osób w dżinsach i koszulach, a jeśli już takie się pojawiały, to miały jaśniejszą niż Pakistańczycy karnację – można było więc przypuszczać, że nie są oni rodakami.
W pewnej chwili podeszła do Piotra kilkunastoosobowa grupka młodych chłopaków. Zaczęli się przed nim reklamować, przekrzykując jeden drugiego:
- Cheap transport, cheap rickshaw! Cheap transport to every place of Islamabad…
Mężczyzna próbował odpędzić się od nich, ale nie pozwolili mu dojść do słowa. W końcu po kilkunastu minutach, gdy stał w bezruchu i ignorował krzyki młodych chłopaków, przy tym prawie wybuchając śmiechem, uspokoili się.
- I’m waiting for somebody. But if they don’t come, I will use your offer, understand? – wypowiedział przekonywującym tonem. Grupka ze smutkiem odeszła, a gdy z lotniska wyszedł jakiś inny obcokrajowiec, podskoczyli do niego. Piotr miał spokój.
Pół godziny później pod budynek podjechał zużyty, zakurzony samochód. Wyszedł z niego starszy mężczyzna w garniturze w towarzystwie młodszego, prawdopodobnie syna. Jeden z nich trzymał dużą kartkę z imieniem i nazwiskiem oraz wielkim zdjęciem Piotra. Było na niej napisane:

Piotr Morawski
POLAND
Gdy mężczyzna ich dostrzegł, wziął swoje niewielkie bagaże i szybko do nich podszedł. Na szczęście, tłum rikszarzy zignorował go. Oboje uśmiechnęli się szczerze, a starszy Pakistańczyk podał mu rękę na przywitanie. Powiedział coś w języku urdu, a jego syn zaczął niewyraźnie i niepewnie tłumaczyć.
- Jestem Abdul Akbar, bardzo przepraszam za spóźnienie, ale utknęliśmy w korku. Będzie pan u nas przez następny miesiąc albo i dłużej. To jest mój syn, Imran. Mieszkamy na przedmieściach Islamabadu, a stamtąd niedaleko jest do pana pracy.
Piotr ukłonił się i zapakował swoje walizki do niewielkiego bagażnika, a tymczasem starszy mężczyzna wsiadł do samochodu i odpalił silnik. Imran pomagał Piotrowi, później zamknął bagażnik. Ruszyli, a z głośników radia popłynęła pakistańska muzyka. Imran opowiadał mu z dumą:
- To Tootak tootak tootiyan, ostatnio bardzo popularne u nas. Właściwie to słowa tej piosenki nic nie oznaczają. Ale wpada w ucho, prawda? – ciągnął radośnie syn, a jego ojciec, nie rozumiejąc nic z tego, co mówił, uśmiechał się z wyrazem dumy na twarzy. - Mijamy właśnie Narodowy Uniwersytet Informatyki, tu studiuję, jestem na pierwszym roku. A niedaleko jest Uniwersytet Języków Obcych, tam uczy się moja siostra, na trzecim roku. Niedługo będziemy w domu.
Piotr z zadowoleniem rozglądał się po powoli zasypiającym Islamabadzie. Wszędzie świeciły się kolorowe, jaskrawe światła, a miasto wyglądało podobnie, jak inne europejskie metropolie. Z ulotek mężczyzna dowiedział się, że stolicą zostało dopiero w 1966 roku, wybudowane, by zastąpić Karaczi. Liczy sobie tylko sześćset tysięcy mieszkańców, co czyni go znacznie mniejszym miejscem od przykładowego Londynu. Gdy przejeżdżał przez centrum Islamabadu, dostrzegł wiele zieleni i nietypowych gatunków drzew. Ludzie tutaj spieszyli się tak samo, jak Amerykanie czy Europejczycy. 
Kiedy podjechali pod dom, oczom Piotra ukazała się mała na pozór klitka, szary, niczym nie wyróżniający się domek, otoczony masą roślin i kwiatów. Przed drzwiami czekała już na nich kobieta, ubrana w granatowy hidżab, oczywiście w pełni okrywający jej włosy. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat, miała widoczne zmarszczki przy ustach. Piotr bał się przyglądać jej wnikliwie po słowach usłyszanych od poznanego w samolocie Waseema. Podobno mężowie muzułmanek są bardzo zazdrośni. Rzeczywiście, gdy spojrzał później na Abdula, przeraził się jego grymasem na twarzy i zawistnym spojrzeniem. Wydawało się jednak, że rodzina ta jest bardziej otwarta na obcokrajowców, niż para z samolotu.
- Witamy w naszym domu, niech pan się czuje jak u siebie w domu. – Słyszał z ust Imrana, który – bardzo nieumiejętnie – tłumaczył oficjalne słowa ojca. W tym czasie matka stała przy mężu i nie odzywała się wcale. – Tu jest kuchnia, jeśli pan będzie czegoś potrzebował, to proszę się nie krępować. Postaramy się, by zawsze było coś do przekąszenia. Imran, pokaż panu jego sypialnię. Niech się pan ugości i rozpakuje. Na pewno jest pan zmęczony? W końcu czas panu zmienił się o cztery godziny. Jeśli pan jest głodny, proszę później zejść na dół do kuchni, żona coś przygotuje. Chyba zbyt późno już na pełną kolację.
Jak na rozkaz, młody człowiek skinął na Piotra i poprowadził go na pierwsze piętro, a tam pokazał mu drzwi do pokoju. Otworzył je i ujrzał ciemne, niewielkie pomieszczenie, ale z ładnie usłanym dużym łóżkiem, szafką na ubrania i lampką do czytania. Imran pokazał mu jeszcze skromną łazienkę, która stylem wcale nie odbiegała od mody europejskiej.
- Niech pan się tu dobrze czuje, zależy nam na zadowoleniu naszych gości. – powiedział Imran, nadal oficjalnym tonem. – Obok jest mój pokój, a naprzeciwko mojej siostry. Nie ma jej jeszcze, zawsze późno wraca do domu i uczy się całe noce. Jeśli pan chce, mam u siebie komputer i Internet. Ostrzegam, że to rzadkość w Pakistanie, a niektóre strony są poblokowane…
- Dziękuję – przerwał mu Piotr - przy okazji, mówmy do siebie na ty, dobrze? Skoro mam się tu zaaklimatyzować, to musimy być ze sobą na nieoficjalnym stopniu, prawda? – mężczyzna uśmiechnął się szczerze, a Pakistańczyk odwzajemnił uśmiech.
- Imran, miło mi pana poznać. To znaczy, ciebie.
- Piotr. – podali sobie ręce, po czym Polak bez słowa wszedł do swojej sypialni, zamykając drzwi na klucz. 
Usiadł później na miękkim łóżku i rozpakowywał swoje ubrania. Następnie usiadł przy oknie, które wychodziło na główną uliczkę i zamyślił się. Zastanawiał się, co czuje jego matka w takiej chwili. Na pakistańskim zegarku dochodziła dziesiąta wieczorem. W Polsce osiemnasta. Na pewno jeszcze nie śpi. A jeśli płacze, to kto ją pocieszy? - pomyślał. 
Kiedy ucichły szmery i głosy z parteru, doszedł do wniosku, że rodzina Akbarów poszła już spać. Cicho wymknął się więc z pokoju i wyjął zimne mleko z lodówki. Napił się ze szklanki, później starannie ją wymył i postawił na suszarce. Zasnął około północy, nie mogąc zmrużyć oczu. Wyraźnie czegoś się obawiał.

4 komentarze:

  1. Ojej, ciekawe co to bedzie jak akcja potoczy sie dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... Chyba mam już swój typ! Ale to jednak poczekam aż napiszesz mi to czarno na białym :-)
    Dlaczego skasowałaś italia amo?
    Lea.

    OdpowiedzUsuń
  3. Leo, skasowalam, poniewaz niektore rzeczy sie skonczyly i juz nie bylo sensu o czym pisac. Uprzedzajac Twoje pytanie - mam sie wysmienicie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześc Natalia, co tam słychać? Jesteś w Polsce czy we Włoszech?
    Czy będzie dalszyciąg historii??
    Marta

    OdpowiedzUsuń

Prosze podpi