4 lipca 2011

Rozdział I cz. 2

Lotnisko w Islamabadzie, stolicy Pakistanu, wyglądało podobnie, jak londyńskie Heathrow. Różniło się tylko osobami, które tam spacerowały, czekały na swój lot lub oczekiwały przylotu kogoś bliskiego. Kobiety, ubrane od stóp do głów w przewiewne szaty – jak się później dowiedział Piotr, taki strój nazywano„hidżab”. Ubrania były różnego koloru, jednak przeważała czerń, granat i ciemna zieleń. Zgodnie ze słowami Waseema, żadna z nich nie była sama. Towarzyszył im zawsze jakiś mężczyzna. Mężczyźni, pewnie z uwagi na gorący klimat w Pakistanie, mieli na sobie zwykle jasne, szerokie spodnie z cienkiego materiału i taką samą koszulę. Piotr, siedząc samotnie na ławce przed budynkiem lotniska i obserwując przechodzących obok niego ludzi, nie zauważył wielu osób w dżinsach i koszulach, a jeśli już takie się pojawiały, to miały jaśniejszą niż Pakistańczycy karnację – można było więc przypuszczać, że nie są oni rodakami.
W pewnej chwili podeszła do Piotra kilkunastoosobowa grupka młodych chłopaków. Zaczęli się przed nim reklamować, przekrzykując jeden drugiego:
- Cheap transport, cheap rickshaw! Cheap transport to every place of Islamabad…
Mężczyzna próbował odpędzić się od nich, ale nie pozwolili mu dojść do słowa. W końcu po kilkunastu minutach, gdy stał w bezruchu i ignorował krzyki młodych chłopaków, przy tym prawie wybuchając śmiechem, uspokoili się.
- I’m waiting for somebody. But if they don’t come, I will use your offer, understand? – wypowiedział przekonywującym tonem. Grupka ze smutkiem odeszła, a gdy z lotniska wyszedł jakiś inny obcokrajowiec, podskoczyli do niego. Piotr miał spokój.
Pół godziny później pod budynek podjechał zużyty, zakurzony samochód. Wyszedł z niego starszy mężczyzna w garniturze w towarzystwie młodszego, prawdopodobnie syna. Jeden z nich trzymał dużą kartkę z imieniem i nazwiskiem oraz wielkim zdjęciem Piotra. Było na niej napisane:

Piotr Morawski
POLAND
Gdy mężczyzna ich dostrzegł, wziął swoje niewielkie bagaże i szybko do nich podszedł. Na szczęście, tłum rikszarzy zignorował go. Oboje uśmiechnęli się szczerze, a starszy Pakistańczyk podał mu rękę na przywitanie. Powiedział coś w języku urdu, a jego syn zaczął niewyraźnie i niepewnie tłumaczyć.
- Jestem Abdul Akbar, bardzo przepraszam za spóźnienie, ale utknęliśmy w korku. Będzie pan u nas przez następny miesiąc albo i dłużej. To jest mój syn, Imran. Mieszkamy na przedmieściach Islamabadu, a stamtąd niedaleko jest do pana pracy.
Piotr ukłonił się i zapakował swoje walizki do niewielkiego bagażnika, a tymczasem starszy mężczyzna wsiadł do samochodu i odpalił silnik. Imran pomagał Piotrowi, później zamknął bagażnik. Ruszyli, a z głośników radia popłynęła pakistańska muzyka. Imran opowiadał mu z dumą:
- To Tootak tootak tootiyan, ostatnio bardzo popularne u nas. Właściwie to słowa tej piosenki nic nie oznaczają. Ale wpada w ucho, prawda? – ciągnął radośnie syn, a jego ojciec, nie rozumiejąc nic z tego, co mówił, uśmiechał się z wyrazem dumy na twarzy. - Mijamy właśnie Narodowy Uniwersytet Informatyki, tu studiuję, jestem na pierwszym roku. A niedaleko jest Uniwersytet Języków Obcych, tam uczy się moja siostra, na trzecim roku. Niedługo będziemy w domu.
Piotr z zadowoleniem rozglądał się po powoli zasypiającym Islamabadzie. Wszędzie świeciły się kolorowe, jaskrawe światła, a miasto wyglądało podobnie, jak inne europejskie metropolie. Z ulotek mężczyzna dowiedział się, że stolicą zostało dopiero w 1966 roku, wybudowane, by zastąpić Karaczi. Liczy sobie tylko sześćset tysięcy mieszkańców, co czyni go znacznie mniejszym miejscem od przykładowego Londynu. Gdy przejeżdżał przez centrum Islamabadu, dostrzegł wiele zieleni i nietypowych gatunków drzew. Ludzie tutaj spieszyli się tak samo, jak Amerykanie czy Europejczycy. 
Kiedy podjechali pod dom, oczom Piotra ukazała się mała na pozór klitka, szary, niczym nie wyróżniający się domek, otoczony masą roślin i kwiatów. Przed drzwiami czekała już na nich kobieta, ubrana w granatowy hidżab, oczywiście w pełni okrywający jej włosy. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat, miała widoczne zmarszczki przy ustach. Piotr bał się przyglądać jej wnikliwie po słowach usłyszanych od poznanego w samolocie Waseema. Podobno mężowie muzułmanek są bardzo zazdrośni. Rzeczywiście, gdy spojrzał później na Abdula, przeraził się jego grymasem na twarzy i zawistnym spojrzeniem. Wydawało się jednak, że rodzina ta jest bardziej otwarta na obcokrajowców, niż para z samolotu.
- Witamy w naszym domu, niech pan się czuje jak u siebie w domu. – Słyszał z ust Imrana, który – bardzo nieumiejętnie – tłumaczył oficjalne słowa ojca. W tym czasie matka stała przy mężu i nie odzywała się wcale. – Tu jest kuchnia, jeśli pan będzie czegoś potrzebował, to proszę się nie krępować. Postaramy się, by zawsze było coś do przekąszenia. Imran, pokaż panu jego sypialnię. Niech się pan ugości i rozpakuje. Na pewno jest pan zmęczony? W końcu czas panu zmienił się o cztery godziny. Jeśli pan jest głodny, proszę później zejść na dół do kuchni, żona coś przygotuje. Chyba zbyt późno już na pełną kolację.
Jak na rozkaz, młody człowiek skinął na Piotra i poprowadził go na pierwsze piętro, a tam pokazał mu drzwi do pokoju. Otworzył je i ujrzał ciemne, niewielkie pomieszczenie, ale z ładnie usłanym dużym łóżkiem, szafką na ubrania i lampką do czytania. Imran pokazał mu jeszcze skromną łazienkę, która stylem wcale nie odbiegała od mody europejskiej.
- Niech pan się tu dobrze czuje, zależy nam na zadowoleniu naszych gości. – powiedział Imran, nadal oficjalnym tonem. – Obok jest mój pokój, a naprzeciwko mojej siostry. Nie ma jej jeszcze, zawsze późno wraca do domu i uczy się całe noce. Jeśli pan chce, mam u siebie komputer i Internet. Ostrzegam, że to rzadkość w Pakistanie, a niektóre strony są poblokowane…
- Dziękuję – przerwał mu Piotr - przy okazji, mówmy do siebie na ty, dobrze? Skoro mam się tu zaaklimatyzować, to musimy być ze sobą na nieoficjalnym stopniu, prawda? – mężczyzna uśmiechnął się szczerze, a Pakistańczyk odwzajemnił uśmiech.
- Imran, miło mi pana poznać. To znaczy, ciebie.
- Piotr. – podali sobie ręce, po czym Polak bez słowa wszedł do swojej sypialni, zamykając drzwi na klucz. 
Usiadł później na miękkim łóżku i rozpakowywał swoje ubrania. Następnie usiadł przy oknie, które wychodziło na główną uliczkę i zamyślił się. Zastanawiał się, co czuje jego matka w takiej chwili. Na pakistańskim zegarku dochodziła dziesiąta wieczorem. W Polsce osiemnasta. Na pewno jeszcze nie śpi. A jeśli płacze, to kto ją pocieszy? - pomyślał. 
Kiedy ucichły szmery i głosy z parteru, doszedł do wniosku, że rodzina Akbarów poszła już spać. Cicho wymknął się więc z pokoju i wyjął zimne mleko z lodówki. Napił się ze szklanki, później starannie ją wymył i postawił na suszarce. Zasnął około północy, nie mogąc zmrużyć oczu. Wyraźnie czegoś się obawiał.

13 maja 2011

Rozdział I cz. 1

W poniedziałek dwudziestego piątego lutego, dwutysięcznego drugiego roku w Krakowie przy ulicy Lubicz padał deszcz ze śniegiem. Pochmurne niebo nie zwiastowało niczego dobrego. Godziny szczytu. Ludzie na zakorkowanych ulicach pośpiesznie szli do swoich domów po pracy. Trzymali w rękach parasole. Ci, którzy akurat tego dnia zapomnieli wziąć ich z domu, szli coraz szybciej. Pewnie nie chcieli złapać przeziębienia pod koniec zimy. Deszcz tego dnia był wyjątkowo chłodny. Wiadomo – deszcz ze śniegiem. Każdy normalny nie chciałby zmoknąć. Zdenerwowani ludzie z samochodów trąbili na kierowcę, który zagapił się na światłach. Wszystkim spieszyło się do swoich domów. Na ciepły obiad do żony, na popołudniowe wiadomości w telewizji, na ulubiony serial.
Z Instytutu Nafty i Gazu wprost na mokry i prawie pusty chodnik wyszedł młody mężczyzna. Stał z plikiem dokumentów w teczce na tym chodniku i wpatrywał się bezwiednie w pochmurne niebo. Na jego twarzy można było dostrzec szeroki uśmiech. Był z czegoś wyraźnie zadowolony…



Trzy godziny wcześniej usiadł przy biurku dyrektora instytutu i z trzęsącymi się rękami podał mu na stół jakiś dokument. Starszy mężczyzna szybko przeczytał jedną stronę i wyraźnie się zmieszał. Zestresowany penitent nie potrafił nic powiedzieć. Czekał tylko na decyzję dyrektora.
- Panie Piotrze, czy przemyślał pan dobrze tę decyzję? – spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Jest pan młody, dopiero po studiach, co prawda doświadczony…, moment, od ilu lat pan tutaj pracuje?
- Dokładnie od kiedy skończyłem trzeci rok fizyki, panie dyrektorze. Już ponad dwa lata.
- Tak, tak… - Zamyślił się głęboko. – Chciałbym dać panu tę szansę. Właściwie, to powinienem mówić do pana od dzisiaj „panie magistrze”. Ach, zapomniałem pogratulować! – Nagle wstał i oficjalnie uścisnął rękę Piotra. Usiadł na miejsce i kontynuował. – Jest pan dobrym pracownikiem, Zdobył pan dla naszej firmy wiele zleceń. Tak… Naprawdę chciałbym dać panu tę szansę. Młodzi zasługują na nie najbardziej. Ale czy jest pan na to wszystko przygotowany? Tyle się teraz mówi o tych zamachach terrorystycznych. A chyba zdaje pan sobie z tego sprawę, że Pakistan nie należy do najbezpieczniejszych krajów. Mimo tego, moi pracownicy jeździli już tam nieraz. Do Afganistanu czy Iraku też. Nigdy nie było większych problemów. Jeśli chodzi o Pakistan, to wystarczy mówić dobrze po angielsku, oni tam znają. Bo to przecież ich urzędowy.
Dyrektor instytutu mówił i mówił. Piotr nie chciał mu przerywać. Tamten na pewno uznałby to za wielki nietakt. Mężczyzna nie mógł uspokoić rąk. Da mu wreszcie tę szansę, czy nie da? Badanie terenów pod budowę gazociągów byłoby dla niego ogromną szansą do zrobienia kariery. Niecierpliwił się.
- Mam tylko jeszcze jedno, można by powiedzieć, najważniejsze pytanie. Czy jest pan gotów zostawić swoją rodzinę, przyjaciół i wyjechać na około rok na inny kontynent, ponad dziesięć tysięcy kilometrów od domu?
Piotr nie odpowiedział i zamyślił się. To przecież oczywiste, że mama by za nim tęskniła. Jest w końcu jedynym jej dzieckiem. Ale już z nią o tym rozmawiał. Bardzo zależało mu na tym wyjeździe. Można było tam zarobić dużo pieniędzy, o wiele więcej niż w Polsce. Dwudziesto-cztero latek, taki jak on, miał wielką szansę na zrobienie kariery w innym kraju.
- Rozumiem wszystko, panie dyrektorze. Nie mam ani dziewczyny, ani żony, więc będzie tęsknić tylko mama. Myślę, że przetrzyma jakoś ten rok. – odpowiedział z uśmiechem.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować panu! – oświadczył dyrektor, a Piotr natychmiast wstał z wyrazem euforii na twarzy. – Mam nadzieję, że dobrze pan wykorzysta tę szansę. – Przekazał mu gruby plik dokumentów. – Proszę, tutaj jest wszystko niezbędne dla pana wyjazdu. Wiza, karta kredytowa, czeki, bilet na samolot, pakistańska karta SIM, informacje o tradycji i kulturze Pakistanu. Ach, i oczywiście wytyczne w sprawie gazociągów. Rozmówek angielsko-polskich nie dołączałem. – Dodał z uprzejmością. – Wiem, że pan sobie doskonale poradzi. Wylot dokładnie za tydzień, czwartego marca. Ma pan tam wszystko napisane w dokumentach.
- A… skąd pan wiedział, że się zgodzę? Już bilet i to na moje nazwisko? – zapytał zaskoczony mężczyzna.
- Wie pan, panie Piotrze. Wiedziałem, że nie trzeba będzie długo namawiać. W pana CV, gdy pan przyszedł do naszej firmy napisał pan, że jest gotów na każdy służbowy wyjazd. Doceniłem to.
- Dziękuję, jeszcze raz dziękuję! – prawie krzyczał, podając rękę dyrektorowi.
- Jutro proszę przyjść do mnie, porozmawiamy o wszystkim, co musi pan zabrać do Pakistanu. Oczywiście na lotnisku będzie czekało kilku naszych pracowników. Niech pan się nie martwi… Ach, panie Piotrze, jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz. By lepiej i łatwiej się zaaklimatyzować, nie wynajmujemy żadnych mieszkań dla badaczy. Każdy z tych mężczyzn mieszka gościnnie w jednym z mieszkań Pakistańczyków. Już załatwiłem panu miejsce u jednej rodziny. Mówią po angielsku, więc nie będzie pan miał problemów. Będzie pan tam miesiąc, na okres próbny. Jeśli się panu nie spodoba, przemieścimy pana gdzieś indziej.
Piotr słuchał tego wszystkiego i nie dowierzał własnym uszom. To wszystko działo się tak szybko! Gdy dyrektor skończył mówić, bez słowa podał mu rękę i wyszedł z budynku.
Na chodniku stał jeszcze kilka minut, cały czas ściskając mocno plik dokumentów. Później poszedł na przystanek tramwajowy, a po dziesięciu minutach siedział w kuchni z mamą i razem przeglądali papiery. Piotr nie chciał zauważyć – lub naprawdę nie zauważył – tego, że matka płacze. Wiedział jednak, że gdyby ją przytulił, rozkleiłaby się jeszcze bardziej. Pił więc spokojnie herbatę i czytał informacje o locie. Wylot jedenastego z Warszawy do Londynu, około trzech godzin. Później po sześciu godzinach odlot do Islamabadu. Przelot będzie trwał około ośmiu godzin. Nigdy jeszcze tak długo nie leciał. Najdalej do Niemiec…
Późnym wieczorem obejrzał krótki dokumentalny film o wojnie prowadzonej przez Stany Zjednoczone z terrorystami w Azji, następnie położył się w zimnym łóżku. Długo nie mógł zasnąć. Pomyślał, że przed odlotem będzie się musiał zaszczepić przeciwko chorobom występującym w tamtej części kuli ziemskiej, w innym klimacie.

Na warszawskim lotnisku jak zawsze było tłoczno. Ludzie biegali ze swoimi walizkami na końcówkę odprawy bagażowej, innym się wcale nie spieszyło, a tylko siedzieli znudzeni na ławkach. Niektórzy stali przy miejscach, gdzie wychodzili na lotnisko pasażerowie, których podróż właśnie się zakończyła. Z niepokojem lub zadowoleniem czekali na swoich bliskich, ukochanych.
Jego lot do Londynu nie był opóźniony. Przechodził właśnie po odprawie biletowo-bagażowej do stoiska z odprawą bagażu podręcznego, gdy zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Witam, panie Piotrze! Wszystko w porządku? Dzwonię, by się upewnić. – usłyszał głos swojego szefa.
- Tak, wszystko idzie jak po maśle – odpowiedział ze szczerym uśmiechem – właśnie idę do drugiej odprawy, później już tylko lot.
- Poradzi sobie pan tam w Londynie? Dobrze, że samolot do Pakistanu jest niedługo po pana przylocie do Anglii. Lot opóźniony? – zapytał z wahaniem.
- Nie nie, naprawdę wszystko idzie zaskakująco sprawnie, niech pan się nie martwi. Oczywiście, że sobie poradzę. Nieraz latałem samolotami. Och, muszę kończyć, zaraz będzie moja kolej.
- Dobrze, w takim razie zadzwonię jak pan doleci do Islamabadu.
- Do usłyszenia!
Wsiadł do samolotu wypełnionego ludźmi, obok jakiejś matki z rozwydrzonym dzieckiem. Nie miał innego wyboru, gdyż inne miejsca były już pozajmowane. Trzyletnie dziecko, jak się później okazało, o imieniu Mateusz, przez cały czas trwania lotu nie pozwoliło odpocząć pasażerom siedzącym niedaleko. Płakało, krzyczało, chodziło pod siedzeniami. Na nic nie pomogły uspokajania matki. Piotr, by nie odczuwać skutków tych wybryków, wyjął discmana z plecaka i zanurzył się w muzyce Pink Floyd. Mężczyzna był zaskoczony tym, że dyrektor tak troszczy się o swoich podwładnych. Współpracownicy mówili mu, że kiedy ktoś zachorował i nie przychodził do pracy, szef codziennie dzwonił i wypytywał o stan zdrowia. Lecz nie po to, by szybciej zwabić podwładnego do firmy. Dyrektor powiedział mu pewnego dnia, że stara się o certyfikat jakości. Być może dlatego się tak przyjaźnie zachowywał. Ale Piotr naprawdę uważał go za autorytet. Zawsze gotowy do pracy, kreatywny i ambitny facet z ukształtowanym życiem rodzinnym – tacy ludzie byli i są cenieni. Gdyby to Piotr przyznawał certyfikaty, jego szef dostałby go od ręki.
Na pokładzie Boeinga z lotniska London Heathrow linii PIA, samolot PK 786 do Islamabadu wystartował wczesnym popołudniem. Piotr na szczęście nie leciał obok wariującego dziecka. Sytuacja była wręcz odwrotna. Wyglądało na to, że Pakistańczycy nie są spontanicznym narodem. Niewiele osób rozmawiało, jeśli już, to bardzo cicho. Kobiety, ubrane od stóp do głów w ciemne szaty sprawiały, że pokład samolotu smutniał w oczach. Większość spała, a Piotr już rozmyślał o lądowaniu. Niestety, szybko nie mogło nadejść. Czekało go ponad osiem godzin w samolocie, która leciała przez pół świata do zupełnie innego kraju, innej kultury i religii. Na pokładzie już po zajęciu miejsca zderzył się z tym drugim światem, kiedy mężczyzna z – prawdopodobnie - muzułmańską żoną, który zajął dwa miejsca obok niego, specjalnie przesiadł się bliżej do niego, by jego towarzyszka nie miała z nim kontaktu. Pasażer czasem łypał na niego wzrokiem wyższości, a Piotr nie wiedział, o co chodzi. Miał lśniące, czarne włosy, ciemnobrązowe oczy i ciemną karnację. Wśród innych Pakistańczyków na pokładzie nie wyróżniały go też pełne usta i grube brwi.
W samolocie PK 786 byli prawie sami Pakistańczycy. Przy wejściu na pokład Piotr zauważył też kilku Anglików, targających ze sobą mnóstwo sprzętu do wspinaczki. Po osiągnięciu pewnej wysokości Piotr znów wyciągnął discmana i włączył muzykę. Spotkał wzrok mężczyzny, który siedział obok niego. Był wyraźnie zazdrosny. Zignorował jego spojrzenie i zasłuchał się w Black Eyed Peas, zespole, który w tamtym roku zdobywał coraz większą popularność. Obok niego wisiał mały telewizor, na którym wyświetlano jakieś kreskówki po angielsku. Mając przed sobą osiem godzin lotu, Piotr postanowił po prostu je przespać.
Lot do Islamabadu nie należał do przyjemnych. Często następowały turbulencje, a załoga samolotu napominała do zapięcia pasów bezpieczeństwa. Piotr po około pięciu godzinach nawiązał kontakt z mężczyzną siedzącym obok z żoną.
- Jakiej pogody mogę spodziewać się w Pakistanie? – zapytał nieśmiale.
Człowiek zmarszczył czoło i bez entuzjazmu zaczął opowiadać Piotrowi poprawną angielszczyzną, lecz z wyraźnym azjatyckim akcentem. Jego żona w tym czasie siedziała bez słowa i wpatrywała się w okno lub podłogę. Zdecydowanie unikała kontaktu wzrokowego z nieznanym mężczyzną.
- Pogoda w Pakistanie… W Islamabadzie pod koniec lutego temperatury nie schodzą poniżej dwudziestu stopni Celsjusza. Jest parnie i gorąco. Oczywiście, wiele cieplej jest w lipcu, czy sierpniu, bo wtedy jest nawet czterdzieści osiem stopni w słońcu. Musi pan zakładać luźne, najlepiej jasne ubrania, żeby się nie sparzyć.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle – uśmiechnął się, lecz starszy mężczyzna nie odwzajemnił tego gestu. – A przy okazji, mam na imię Piotr. – podał rękę do niego.
- Waseem, miło mi.
Piotr podał rękę też jego żonie, ale ta, przerażona, zapytała męża:
- Woh kon hay?!* (z jęz. Urdu „Kim on jest?”) - spojrzała na Polaka ukradkiem i bardziej zakryła swoje włosy szarym materiałem. Wyglądała na bardzo zmieszaną i zawstydzoną. Nie podała mu ręki. Spojrzała wymownie na męża, a ten ciągnął:
- Niech pan się nią nie przejmuje. Nie mówi po angielsku. Muszę panu też powiedzieć jedną, bardzo ważną rzecz. W Pakistanie nie jest normalne, kiedy mężczyzna dotyka lub mówi do przypadkowej kobiety. Jest to zabronione, a tradycja nie pozwala ani mężczyznom, ani kobietom na rozmowę w cztery oczy. Niech się pan więc nie zdziwi, że żadna muzułmańska kobieta nie poda panu ręki,inshallah.
Piotr zdezorientował się na chwilę. Niewiele przedtem słyszał o islamie i o Pakistanie. Przypuszczał oczywiście, iż polska i pakistańska kultura różnią się od siebie, ale nie wiedział, że w aż tak znacznym stopniu. Postanowił opowiedzieć Waseemowi o zwyczajach w Polsce. Gdy nowy znajomy usłyszał nazwę kraju, z którego pochodził Piotr, przyznał, że wiele emigrantów z Europy wschodniej przyjechało do Anglii w celach zarobkowych. Lecz Waseem nie wiedział nic o Polsce.
- W moim kraju nie ma takich zwyczajów, że kobiety muszą zasłaniać swoje ciała na ulicy. Chodzą normalnie, nie muszą też zakrywać włosów – tu spojrzał na żonę mężczyzny, która ciągle poprawiała nakrycie głowy tak, by Piotr nie zobaczył jej włosów.
- Może i tak jest, ale takie kobiety w Pakistanie zostałyby nazwane dziwkami. – odparł Waseem. – Nawet chrześcijanka, która przyjedzie do mojego kraju, musi nakryć głowę. Nie może ubierać krótkich bluzek z dekoltami, ani szortów. Oczywiście po mieście musi chodzić zawsze z mężem, ojcem lub starszym bratem, inshallah. Nie mogę patrzeć na te londyńskie, niewierne dziewczyny w krótkich spódniczkach, a nawet w obcisłych dżinsach. W sekundzie sprawiają, że… no wie pan, co się wtedy dzieje u facetów. Dziwki jedne.
Po ostatnich słowach nowego znajomego Piotra przeszły ciarki na plecach. Pomyślał, że zaczyna się bać tego faceta. Normalnie ubrane kobiety nazywać dziwkami? To nie mieściło się w jego głowie. To prawda, bardzo umalowane dziewczyny w mini i w bluzkach z mega dekoltami rzeczywiście można by nazwać tak negatywnie. Ale cóż złego jest w zwykłych dżinsach? Piotr w jednej sekundzie zrozumiał, że nawet jeśli jego żona chciałaby się ubrać tak, jak europejska kobieta, jej mąż po prostu by na to nie pozwolił. To może dlatego siedziała taka smutna, wpatrzona w okno? – pomyślał mężczyzna.
- Rozumiem… rozumiem pana, czasem są zbyt wyzywające. – Nie, Piotr wcale tego nie rozumiał. Podniósł nieco głos i kontynuował. – Często przesadzają, ale osobiście nie nazwałbym kobiety w długich spodniach i w bluzce ze średnim dekoltem dziwką.
Gdy Waseem usłyszał te słowa, nie odpowiedział na nie. Widocznie zraniło to jego system wartości. Przytaknął tylko cicho i nie odezwał się aż do lądowania.